Andamany... Po raz pierwszy usłyszałam w przeczytanej parę lat wcześniej Cegielskiego "Masala"...
I tak to się zaczęło... Jakieś tysiąc kilometrów od Delhi na Oceanie Indyjskim leżą wysepki ANDAMANY .... Wciąż pełne niezbadanych miejsc i nie odkryte przez biura turystyczne...
Nie wszystkie są dostępne dla ludzi "spoza" jako, że żyjące tam plemiona zagwarantowały sobie brak kontaktu z cywilizacją, bo fajnie im się żyje z przepaską na biodrach i dzidą w ręce... dosłownie...
Widoki są tam ponoć taaaak piękne, że aż kiczowate...i z pewnością spełnią marzenia o rajskich wyspach :)
W owym czasie zero przewodników, na wyspy zabladzili nieliczni backpakersi ze świata... Przeszukując internet szukalam jakichkolwiek informacji...co nas tam czeka...
Najlepsze owoce morza i samosy jakie kiedykolwiek w życiu próbowalam...to taaaak w tej budzie na Havelock...
...i...restaurant dumnie pokazywał...
Mało tego...czy Wy to widzicie.... na końcu świata.... po polsku... Polak zawsze trafi jako pierwszy ...tam gdzie diabeł mówi dobranoc....
....Andamany mają również bardzo restrykcyjne prawa odnośnie napoi alkoholowych... ale... czy ktokolwiek spodziewałby się, że jedynym licencjonowanym piwem...na tym końcu świata ... jest specjalna edycja Okocim na Andamany...?
Jarawa.... żeby przemieścić się drogą lądową z Andamanów północnych-środkowych do Port Blair, droga wiedzie przez autonomiczne tereny plemienia Jarawa. Szereg ostrzeżeń przed wjazdem... zamykamy okna w jeepie, chowamy aparaty; kierowca kilkakrotnie ostrzega, żeby zachowywać się absolutnie spokojnie i nie reagować, nie wchodzić w żadne interakcje...
Po drodze przemykają / wybiegają ludzie z plemienia, odziani tylko w przepaski na biodrach, wymachują łukami i coś pokrzykują...
...a w Delhi... olimpiada....
May I help you ? w metrze i na ulicach wolontariusze ze szkól pomagają turystom...
...w ramach wcześniejszych przygotowań... Uliczka Main Bazar na Paharanju poszerzona równym cięciem...
...a święte krowy wywiezione tymczasowo za Delhi
w Delhi gościmy się u Rakesza... co powoli stało się już tradycją :)
...święto Durga Puja... na lotnisku w Madrasie zostajemy zaproszeni do wspólnego świętowania
poprzez Indie & Andamany :)
Kontakty i pstryczki – zawsze miałam problem z wyborem właściwego...
NOCLEGI – hotele
Hotel w Chennai (Madras) – jedyny, który miałyśmy wcześniej zarezerwowany, był tylko dla białych... Hmmm.. Nie pytałyśmy o przyczyny... Pokój jak z kubańskich filmów. W oknach (bez szyb) drewniane żaluzje, a do łazienki trzeba było przejść przez „przedsionek” na dworze.
Betonowe ściany z odrapana farbą. W sumie było milutko :) No i miałyśmy „podglądacza” w łazience pod prysznicem. Miał wąsy i ok. 5 cm długości..
Nasz pokój – przejście do łazienki >>
Hotel w Port Blair (Andamany) – oczywiście do wypełnienia ze trzy formularze (daty przybycia, wyjazdu, skąd, dokąd, nr paszportu, pozwolenia na pobyt na wyspach, zawód...) – ciekawe po co im tyle danych na nasz temat? To był jedyny hotel, gdzie wyrywkowo właściciel zadzwonił, żeby potwierdzić nasze nr permitów. Ale może dlatego, że poprzedniego dnia „zgubiliśmy się”, bo bez meldowania weszliśmy na wyspę Andaman.
Pokój standard, ale z telewizorem (!) i wyjściem na taras. I mrówkami. Mam nadzieję, ze nie przywiozłam ich do domu :)
I wielki napis nad recepcją – zakaz prania, kara za każdą wypraną rzecz - 1000 rupii.
Oczywiście złamałyśmy ten zakaz, ale ponieważ pranie suszyłyśmy w pokoju, nikt tego nie zauważył :)
Moje koleżanki i zakazane pranie:)
Hotel w Khajuraho – z darmowymi lekcjami jogi o 7:30 rano:) Nie skorzystałyśmy, bo za wcześnie i trzeba było jeszcze 1 km dotrzeć do miejsca, gdzie te lekcje się odbywały... Ale za to przy śniadaniu przyszedł chłopak z propozycję body-masażu.
W samej wiosce miałyśmy też propozycje: jogi-erotycznej, „posiedzenia na trawie i pogadania” (bo taka „seksi kobieta”), „szybkiego sposobu” przekonywania, że boyfriend zostawiony w Polsce nie jest taki super:)
Bo w Khajuraho są świątynie, ozdobione płaskorzeźbami z Kamasutry. I wszystkim się wydaje, ze trzy kobiety z „zachodu” przyjechały tylko po to, żeby tę Kamasutrę potrenować w praktyce.
Ale o Khajuraho opowiem kiedy indziej...
Khajuraho
KOMUNIKACJA – promy
Widok z promu na wyspy
Promy miedzy wyspami. Po pierwsze trzeba kupić bilet. Już w pierwszym punkcie sprzedaży okazało się, ze potrzebujemy kopie permitów (czyli pozwoleń na pobyt na wyspach). Na szczęście mieliśmy dużo czasu. Szybka jazda „do miasta” i poszukiwanie ksero (na wszelki wypadek odbiłyśmy wszystko 3 razy). Powrót do portu, wypełnienie formularza i już stajemy w kolejce „For Ladies”. Okazało się, ze „ladies” to też faceci, ale zdążyłyśmy kupić bilety – miejsca numerowane.
Przystań promowa w Port Blair – tylko tu było okienko „Ladies”
Ja na promie
Na promie są 3 klasy miejsc – A, B, C. Nikt nie potrafił nam wyjaśnić, czym się różnią – poza ceną – więc kupiłyśmy najtańsze, klasa „C”. I to był dobry wybór, bo i tak wszystkie miejsca siedzące są w jednym pomieszczeniu (a może odległość od wiatraka wskazuje na klasę?), a my i tak siedzieliśmy na pokładzie. Dzięki temu uniknęłam choroby morskiej i oglądania chorujących „Indian”.
Po przypłynięciu na wyspę „lokal people” idą sobie w swoją stronę, a „obcy” muszą zarejestrować się przy biurku z gościem w mundurze, który sprawdza nasze pozwolenia (nie na wszystkich wyspach wolno nam przebywać), zapisuje nas do księgi (po co im mój zawód??) i nadaje numer, który przy wyjeździe jest skreślany z „pozwolenia”.
I już jesteśmy na wyspie!
Scenariusz z małymi zmianami powtarza się przed każdym promem (tylko się dopchać).
Przed wypłynięciem z Havelock – gdzie zostaliśmy dzień dłużej, bo okazało się, ze w niedzielę promy nie pływają – Ilona dzielnie dopchała się do kasy (nie było okienka „For Ladies”!!) i udało jej się kupić bilety trzykrotnie tańsze niż w biurze podróży obok (no tam nie ma kolejek).
A później jeszcze tylko „odmeldowanie” i trzeba się dopchać na trap. Odpuściłyśmy i wchodziłyśmy na końcu, bo tłumu tubylców z parasolami nie da się „przełamać”. No i miejsca „siedzące” na progu między przejściami, ale płyniemy:)
Jak wygląda prom? Hmmm... Stary, poobijany, pordzewiały, ale.. płynie. Innego sposobu na przepłynięcie z wyspy na wyspę nie ma. Chyba, ze wynajmie się miejscowego rybaka z łodzią – ale tak bałabym się bardziej. Widziałam te łodzie:)
Załoga promu – w kaskach takich jak na budowie (one służą też jako kaski motocyklowe i kapelusze przeciwdeszczowe).
Na wyposażeniu: kubły na śmieci!, które służą tubylcom na wypadek choroby morskiej. Jest też skrzynka: „Sugession box” (pisownia oryginalna), czyli jeśli nam się coś nie podoba... :)
Prom – most - między Andamanem Północnym a Środkowym. Płynie się ok. 15 min, ale za to przewozi samochody, autobusy i wszystko co się rusza:)
A tu pisząca – na małym promiku na wyspę Ross. Żeby z niego zejść musiałyśmy przejść przez inny promik – bo jakoś tak zaparkowały obok siebie :) No ale ten tylko dla nas wypływał z wyspy godzinę wcześniej (bo spieszyłyśmy się na samolot)